Moja historia

Jolanta Hildebrandt

Jak u dzieci z Bullerbyn...

Ja z dzieciństwa – to ja twórczyni dziecięcych fantazji, to ja raczej małomówna a bardziej słuchająca tego, co do powiedzenia mają inni. To ja mały uparciuszek, gdy coś postanowiłam. To ja podatna na krytykę i grożenie palcem. Czasem nieśmiała, a czasem śmiała, grzeczna, a czasem nieposłuszna. W szkole podstawowej, gdzieś od drugiej, trzeciej klasy, odezwał się we mnie gen pilności i chęć bycia lepszą uczennicą od siebie z przeszłości.  Marzyłam o byciu nauczycielką, ale chyba w siebie nie wierzyłam! 

Nie umawiałam się z Bogiem na taki scenariusz  wczesnej młodości…

Krótko po moich 18 urodzinach, w klasie maturalnej, musiałam się zmierzyć z przeżyciem bolesnej żałoby po tragicznej śmierci pierwszej sympatii. Najlepszy okres w życiu młodej osoby zmienił się w ciężki kamień, a nawet worek kamieni, noszony na plecach. 

Potrzebowałam energii do uniesienia ciężaru – codziennie przez kilka tygodni jadłam po tabliczce czekolady. Któregoś razu wpadła mi do ręki czekolada z kokosem. Zemdliła mnie i lekko podtruła, a dzięki temu uratowała przed dalszym jedzeniem czekoladek, od których buzię miałam, jak pyza, a na wadze przybyło jakieś 10 kilo. Zgubiłam to bez większego odchudzania. Matury… niestety nie zdałam!  Poległam na mojej niegdyś ukochanej matematyce.  

A jednak mam wpływ …

Bank, w którym odbyłam praktykę, był moim pierwszym wyborem. Przyjęto mnie z otwartymi ramionami od dnia następnego. Zarobiłam swoje pierwsze etatowe pieniądze. W pierwszej pracy spotkałam ludzi, z którymi do dzisiaj się kumpluję. Będąc w szkole marzyłam o pracy, a w pracy o szkole. Nowa praca tętniła życiem, zadaniami,  niedojadaniem i stresem. Ogromnie marzyłam o długim odpoczynku!

W między czasie wyszłam za mąż, urodziłam ukochaną córeczkę (w ciąży życie płynęło wolniej – przytyłam 30 kg – a po roku, zgubiłam je bez stosowania diet). Praca zrobiła swoje. Narodziny córeczki zmieniły praktycznie wszystkie priorytety. Byłam i jestem w niej zakochana do dziś! Zaświadczy o tym mój mąż 😉

Gdy była jeszcze malutka, podjęłam decyzję, której nie spodziewałam się po sobie. Męczyły mnie sny o klasówkach, przygotowywaniu się do jakiegoś egzaminu. Myślałam o studiach, dlatego postanowiłam zakończyć niedokończone, czyli zdać (poprawić) maturę, na której poległam ładnych 10 lat temu. Zdałam! Męczące sny zniknęły. Byłam zadowolona i dumna z siebie. Odważyłam się po tylu latach!

Kamień dostał szansę stać się brylantem, jednak…

W wieku 33 lat szczęśliwa rozpoczęłam studia zaoczne na kierunku socjologii . Z rozpędu zrobiłam również magistra socjologii.

W międzyczasie zmieniłam pracę, od której miałam rok przerwy. Nowa praca wymagała większego skupienia i bardzo ograniczyła spontaniczny ruch potrzebny ciału. Rozwinięcie nowych kompetencji i mierzenie się z nową ilością zadań pilnych i ważnych nie chroniło mnie przed stresem. Dostępność pod ręką słodyczy studziła go, łagodziła głód i zachcianki. Niech żyje bezmyślne jedzenie. Czekoladka tu, czekoladka tam, ciasto z okazji imienin, tort z okazji urodzin, batonik na Mikołaja, czekoladki w prezencie urodzinowym. W dodatku przestałam marzyć i wcale mnie to nie smuciło.  Marzenia przeszkadzają – tłumaczyłam sobie – lepiej nie marzyć i nie być rozczarowanym.

Osierocenie. I co dalej?

Zbliżały się moje 40 urodziny, a z nimi nowe i bolesne doświadczenia w życiu prywatnym. Towarzyszenie w chorobie i odchodzeniu rodziców. Najpierw taty (w tym okresie zgubiłam bardzo niezdrowo 10 kg z efektem jo-jo), potem mamy. Organizm upominał się o swoje, nadrabiał również słodyczami.  Po 8 miesiącach od odejścia taty i za sprawą „pojawienia się wymarzonego przez moją podświadomość odpowiedniego momentu”, na dobre rozstałam się z paleniem papierosów. Co prawda przygotowałam ewentualne strategie na krytyczne momenty, ale nie pomyślałam o zbudowaniu strategii na rozbujany apetyt. Waga rosła. Wolałam to, niż śmierdzący i drogi nałóg.

Na drodze czucia, intuicji, szkiełka i oka mędrczyni….

Piąta dekada mojego życia nie odpuszczała z niespodziankami i rzucała pod moim adresem kolejne wyzwania, wraz z wyrzutami hormonów stresu. Zdiagnozowano u mnie niedoczynność tarczycy, Hashimoto i podejrzenie tocznia.  Zaczęłam nawet żałować, że mam samochód. Wtedy się przestraszyłam i ruszyłam z fotela na spacery.  Dotarło do mnie bardzo, że potrzebuję ruchu, a jego brak mnie dosłownie zabija.

Miękki przełom

Przypadkiem zainteresowałam się coachingiem – czym jest, jak działa. Nastąpiło jakby olśnienie, że to moja droga, dzięki której będę mogła wspierać siebie a potem innych. Znalazłam studia podyplomowe z coachingu i w następnym miesiącu siedziałam już na zajęciach. W międzyczasie zaczęłam kurs coachingu kryzysowego. Nauczyłam się sporo o własnych kryzysach i o tym, jak wspierać siebie w kryzysie, który (kolejny raz) zbliżał się wielkimi krokami. Nauka wartościowych rzeczy dodała mi skrzydeł, rozpędziła okręt, na który wskoczyłam. Zaczęłam wytyczać nowe szlaki, nowe drogi. Przypomniałam sobie, że kiedyś miałam marzenia, a nawet zapisywałam na kartkach jakieś cele. Żyłam i łatwiej tym życiem dzieliłam się z bliskimi.  Przyglądałam się swoim uczuciom, emocjom, jak reaguje na nie ciało, jak się nazywają, jakie informacje za sobą niosą, co mówią. Kiedy pozwoliłam sobie na to wszystko, życie nie stało się inne, ale stało się pełniejsze, a kamienie już tak bardzo nie ciążyły. 

Po co mi, to było?

Jaka jest puenta historii, którą Ci opowiadam? Za każdym razem, kiedy w moim życiu pojawiał się kryzys czy strata – reagowałam skrajnie – albo nie jedząc prawie w ogóle albo wręcz objadając się. Tak jakby mój organizm najpierw cierpiał, a potem odrabiał straty.

Aby móc nad tym zapanować poszłam na studia podyplomowe z psychodietetyki. Już na pierwszym spotkaniu i wykładzie o zaleceniach żywieniowych, stał się cud. Zobaczyłam, że schudnięcie nie jest problemem, jeśli zadbamy o elastyczne strategie z poradzeniem sobie z przeszkodami i proporcje zbilansowanego posiłku na talerzu. Po roku pożegnałam nadprogramowe kilogramy, bez presji i z troską i pełną akceptacją własnego ciała.  Przypomniałam sobie słowa jednego z moich mentorów, kierowane do któregoś z jego podopiecznych: „jeśli chcesz  osiągnąć i utrzymać wagę dobrą dla zdrowia, przyjdź do mnie kiedy będziesz miał  w życiu cele, dzięki którym będziesz naprawdę chciał zadbać o swoje zdrowie”. Słowa te okazały się pomocne w moim przypadku.

Moja historia jest również o powrocie do marzeń i o pokonywaniu trudności, które są naturalną rzeczą w życiu. I życiu mimo wszystko. Ja reanimowałam swoje marzenia, przywracam im dawny blask, nadaje nowe precyzyjne kształty, a dzięki nim mogę o siebie dbać – z troską, szacunkiem, akceptacją, wsparciem dla swojego organizmu. Dobrze mi z tym, bo mogę się tym podzielić właśnie z Tobą. Czy dasz się zaprosić do mojego świata?

Aby poczytać o pakietach wsparcia kliknij tutaj.

Pobierz bezpłatny eBook

5 kroków do jedzenia z głową!